24 dni urlopu szybko minęły i od niedzieli wieczór znowu jestem w Michigan. Ale od początku! Wyjazd zaczął się nerwowo, bo okazało się, że zamówiona taksówka nie przyjeżdża. Oczywiście winą zostałam obarczona ja, a właściwie mój akcent! Tak to już jest w Hameryce, że jak nie umieją się przyznać do błędu, to winią akcent:( Dalej nie pojmuję jak można pomylić Friday z Saturday, ale cóż... Na szczęście miałam trochę zapasu i jakoś zdążyłam na autobus do Detroit. Na lotnisku znowu proponowali mi kupę forsy, żebym leciała dzień później, bo zbyt wielu ludzi ma rezerwację na mój lot. Ale wakacje z rodzinką mam raz w roku i niech się wypchają swoimi $$$ :P Zapakowana na wyjazd byłam po uszy – 2 walizki po 23 kg, torba podręczna – 12,6 kg oraz „mała” torebka, która chyba kolejne 6-8 kg ważyła :P Na lotnisku przeżyłam mały stres, bo po raz pierwszy poproszono mnie o położenie na wadze torby podręcznej. A ja tym razem zaszalałam i pomimo, że podręczny ma limit 8 kg, ja miałam prawie 13kg. A skąd te dodatkowe 5kg? Gazetki xxx :P Zawsze przed pakowaniem czytam szczegółowo przepisy Lufthansy i doczytałam, że na pokład samolotu można zabrać czasopisma na całą długość lotu. Lot do Europy jest długi, więc jakby co miałam w planach ściemnianie, że ja to wszystko zamierzam czytać :D Ale na szczęście pani z obsługi była miła i pozwoliła mi przepakować dodatkowe kg do dużych walizek, wyjaśniając, że chodzi im, żeby w kabinie nie było przeciążonych toreb. Tym sposobem przemyciłam 5kg gazetek xxx! Po prawie 9h doleciałam do Frankfurtu i tu znowu miałam ofertę (tym razem w euro), żeby zrezygnować z lotu. Znowu się nie dałam i kilka godzin, kaw i herbat później odleciałam do Aten! Lot był krótki, bo dwie godziny z hakiem. Jakoś dobrze się złożyło, że moje dwie „małe” walizeczki wyjechały jako jedne z pierwszych na taśmie i ruszyłam do wyjścia. A tam za filarem ukrywał się mój tata! Prawie po roku mogliśmy się znowu przytulać! Jeszcze tylko kilka godzin w samochodzie po pseudoautostradzie (oczywiście płatnej, a co!) i mogłam się pomacać z resztą rodzinki! Pomimo, że nie zwiedzałam jeszcze Aten, to jednak jedna atrakcja mnie nie minęła – most w Rio! Zdjęcia robione w czasie jazdy. Ta atrakcja też płatna:P
A oto most w Rio!
Grecja niestety przywitała mnie kiepską pogodą:( Z 16 dni jakie spędziłam w Lygii, chyba z 6 pierwszych było niepogody. Lało dniami i nocami, było zimno, a na morzu duże fale. Ale najważniejsze, że byłam z rodzinką! Co prawda nie wyglądaliśmy na rodzinkę, bo oni już mocno opaleni a ja prawie blada:( Ale co tu się dziwić, oni w Grecji byli już 22 dni! Jak tylko pogoda się poprawiła zaczęliśmy normalne wakacje czyli opalanko, kąpiele w morzu, spacery i ogólne relaksowanie przed naszą przyczepą! Bo nasza rodzinka nie wyobraża sobie innych wakacji niż z przyczepą nad brzegiem morza! Zero zwiedzania, zero apartamentów, hoteli, basenów i całej cywilizacji! Miejscowość, w której nasi znajomi udostępniają nam kawałek placu pod oliwkami jest mała i składa się z kilku hotelików z apartamentami, jednego sklepu, chyba trzech tawern i wielu domków letnich Greków. Turyści tu rzadko docierają, więc apartamenty w większości są puste, a plaża przeważnie jest tylko nasza! A oto kilka zdjęć z nieba, jak nazwał to miejsce mój znajomy Irakijczyk po obejrzeniu zdjęć:)
Oto nasza plaża:)
I nasza przyczepa oraz inne badziewka na placu:)
A tak blisko mamy do morza. Zdjęcie autorstwa mojego taty:)
Pierwsze spotkanie po roku było też przyjemne z powodu wymiany prezentów:) W moich walizkach znalazło się wiele suwenirów dla grzecznej rodzinki:P , a i ja się załapałam na fajne rzeczy. Mama po obejrzeniu tego co przywiozłam stwierdziła, że ja jestem w stanie przywieźć wszystko! Muszę się sama pochwalić, że pakowanie już tak dobrze mi idzie, że wszystko dociera w jednym kawałku (a przywiozłam trochę kubków i innego szkła:). Ale o tym co dostałam będzie w kolejnym poście:P Moje obawy związane z żołądkami rodzinki okazały się nieuzasadnione i mogłam się wreszcie najeść rzeczy za którymi tęskniłam. Z polskich produktów obżerałam się kabanosami, kiełbasą, pasztetem, oscypkami, krówkami, zupkami firmy profi (ach ten żurek i barszcz ukraiński!), grochówką żołnierką z puszki (taką, że łyżka stoi:P), powidłami śliwkowymi. I nie jest mi wstyd, że częśc produktów było konserwowanych, bo niech ktoś spróbuje w Grecji gotować normalne zupy!:P A z greckich pyszności nie obyło się bez tyropity (francuskiego ciastka ze słonym kozim serem), własnoręcznie grillowanych suflaków (szaszłyków wieprzowych), fety, gyropity (czyli greckiego odpowiednika kebaba), gliko (cholernie słodkich słodkości czyli małych roladek z francuskiego ciasta z orzechami i migdałami w środku, zalanych bardzo słodkim syropem), krasi (czyli wina, a Zitza w Grecji najlepsza:), karpuzi (arbuza), portokali (pomarańczy), hałwy miodowej i lemoniady własnoręcznie robionej (bo jeden ze znajomych udostępnił nam swoje drzewko cytrynowe:) To tylko ja, bo rodzinka wcinała też melony, brzoskwinie, nektariny, czereśnie i śliwki, za którymi ja nie przepadam:( Była też jeszcze czekolada studencka prosto z Czech:)
To właśnie tyropita. A w tle ja i moje piegi:P
A oto nasze drzewko cytrynowe!
16 dni moich oraz 38 dni mojej rodzinki w niebie szybko minęło i czas był wracać do Polski. A ta podróż jest całkiem przyjemna, bo nie tylko z rodzinką, ale też przez piękne miejsca! I nie tak męcząca jak lot samolotem:) Najpierw jeden dzień na promie do Wenecji, a później prawie półtora dnia drogami i autostradami po Włoszech, Austrii, Słowacji i Czechach. A na koniec upragnione Katowice!
Nasz prom w Inglumenicy. A byliśmy na tzw. Camping on board, czyli cały rejs spędziliśmy w naszej przyczepie:) Powyżej napisu Minoan Lines są takie wysokie okna i to jest właśnie nasz pokład:)
Tym promem też kiedyś płynęliśmy, z Brindisi. Jak widać też ma duże okna czyli kemping na pokładzie:) A zdjęcie robiłam z pokładu naszego promu.
I wspomniany już kiedyś prom Anek Lines:) Dzięki niemu rodzinka mówi na mnie Anek:P Nim też płynęliśmy, z Ancony. Tu także widać pokład dla kempingowców.
A nasz pokład wygląda tak – kampery i przyczepy.
Najfajniejsze jest to, że nasz olbrzymi prom płynie główną “ulicą” Wenecji i wiele zabytków możemy podziwiać z naszego pokładu:) Denerwujące jest tylko to, że wszystkie małe łódki, taksówki oraz tramwaje wodne nas wyprzedają:P Ale jakby nasz prom ruszył pełną parą to Wenecja znalazłaby się pod wodą:(
We Włoszech zatrzymaliśmy się na pizzę. Taką prawdziwą, na bardzo cienkim cieście, mniam! Na zdjęciu ulubiona pizza mojego taty – frutti di mare! O której marzy cały rok:P Reszta rodzinki nie ma takich marzeń i je zwykle szynkę z pieczarkami:D Kawałek trochę już nadgryziony, choć macek w tym roku zabrakło kucharzowi:P
Włoskie Alpy:)
W tym roku byłam w domu aż 2,5 dnia! W zeszłym roku o 2 dni mniej:P Najbardziej cieszę się z wizyty u dentysty:P Wiem, że wielu ludzi boi się dentysty, ale ja do nich nie należę. Po przypadkach jakie spotkały moich znajomych w Stanach (wyrwanie zęba jako skutek nieudanego leczenia kanałowego oraz wycięcię części szczęki bez wiedzy pacjentki) bałam się o moje zęby. Czekałam do wizyty w Polsce, a tu się okazało, że po dwóch latach tylko jedna średnia dziura do zrobienia! Hura!:D Zaliczyłam też fryzjera oraz optyka i po takim tuningu oraz liftingu :P byłam gotowa na resztę pobytu w domu. Oczywiście nie mogło zabraknąć wypadu do Silesia City Center, które mam bardzo blisko:) Posprzątałam też moja część pokoju i dzięki temu przypomniałam sobie co mam i co przywiozłam w zeszłym roku z rzeczy xxx. Zrobiłam trochę zdjęć moich starych prac, które wiszą na ścianach lub czekają na oprawienie, więc będzie co Wam pokazać i o czym napisać na blogu:) Zdążyłam jeszcze rąbnąć krokiety i kopytka, których bardzo mi brakuje (a kucharka ze mnie słaba, więc nie ma co na nie liczyć w najblizszej przyszłości). Czas w domu szybko minął i niestety w niedzielę po 4 rano ruszyliśmy na lotnisko do Pyrzowic, a później w samotną drogę powrotną do Stanów:( Tym razem nie proponowali mi żadnych $$$ ani euro, ale i tak mieliśmy opóźnienie we Fraknfurcie, bo wyjścia ewakuacyjne w samolocie nie działały i po 2h dodatkowego czekania odlecieliśmy innym samolotem. W drugim domu byłam po 21, czyli 24h po wstaniu z łóżka w Katowicach.
Jak zwykle jest mi smutno, ale tym razem trochę mniej, bo zobaczymy się wcześniej – we wrześniu! Ale o tym we wrześniu:P
paga-tek, kinia_1979, damar5, ulikop, magda.madziula, anetakam0 – Dziękuję za życzenia:) Wakacje mimo wszystko były super:) I już nie mogę się doczekać na kolejne! Bo mój tata już na plaży zaczął je planować:P
małgorzata-p17 – Przykro mi, ale nie mogę spełnić Twojej prośby. Paczek z Ameryki nie przesyłam nawet własnej rodzinie.
magda.madziula
OdpowiedzUsuń2010/07/14 10:42:24
najpierw napiszę a potem będę czytać i napiszę jeszcze raz - muszę bo się uduszę - fajnie że już jesteś. Jakieś dwa dni temu nawet myślałam czy już niebawem przypadkiem nie będziesz (niestety) kończy swoich wakacji i zagościsz znowu tutaj. Łelkam hołm :)
paga-tek
2010/07/14 20:30:57
Najwazniejsze ze wakacje sie udaly. Miejsce na wakacje super i to jedzenie mniam.... A teraz czekam na ogledziny prezentow, bo obiecalas ze sie pochwalisz :P
damar5
2010/07/14 20:56:19
jupiii wrocilas na dobre i to z jaka opowiescia !!! Ciesze sie ,ze wakacje sie udaly,podbaly by mi sie takie nawet w tej przyczepie :) moja dupka bardziej wygodniejsza ale ,ze prawdziwych wakacji nie mialam juz od lat to i tej przyczepy bym sie nie czepiala hihii.Gory wspaniale nie moge sie na nie napatrzec :) Szkoda ,ze nie wiedzialam ,ze na Slask zawitasz bym podjechala Cie obaczyc na zywo hihihi
Czekam na kolejne Twoje opowiesci :) Poz.Dana