Dla niewtajemniczonych to rasa koni:) Dwa tygodnie temu, po dwóch latach życia na kampusie trafiłam na pierwsze zawody końskie:P Tata już mnie tym maltretował od mojego przyjazdu, ale długo się nie dawałam. Musicie wiedzieć, że konie to jedna z miłości mojego taty:) Oprócz mamy, Maćka, mnie i ... jabłek:P Zaczęło się w czasie studiów, kiedy to zamiast zwykłego w-fu, tata jeździł na koniach. Kiedyś tata próbował zarazić Maćka i mnie tą miłością, ale nie wyszło. Konie Maćka pasły się z nim na grzbiecie, a mój mnie raz wywiózł przez barierkę do stajni, taki był zmęczony. Pomimo tych „traumatycznych” przeżyć przez wiele lat weekendy spędzaliśmy na zawodach końskich. Na Śląsku i w okolicy sporo ich ma miejsce, więc wiele weekendów mieliśmy w terenie:) Większości ludzi takie zawody kojarzą się głównie ze skakaniem przez przeszkody. A mnie najbardziej do gustu przypadło ujeżdżenie czyli różne fajne kroczki jakie konie wykonują. Pewnie piszę nieprofesjonalnie, ale mam nadzieję, że tata mi wybaczy:) Na kampusie jednak natknęłam się na jeszcze inne zawody, a właściwie mistrzostwa! Najpierw wydawało mi się to dziwne, że każda konkurecja to właściwie tylko jazda stępem, kłusem, czasem galop i koniec. Ale tata wyjaśnił mi przez telefon, że są tu oceniane konie, a właściwie ich chód. No, ale ja się nie znam i dla mnie było to trochę nudne:(
Wszystko odbywało się w hali, bo upał na zewnątrz był 30-stopniowy. A w zawodach brały udział tylko Morgany.
Mnie najbardziej podobały się stroje jeźdźców. A były one różne, od kowbojskich po angielskie.
Co mnie najbardziej zszokowało to długie ogony większości koni. Niestety wiele koni przydeptywało własne ogony, co musiało je boleć:(
Jeźdźcy byli w różnym wieku, ale wszyscy mieli przyklejony do buzi prawdziwy amerykański uśmiech. Taki od ucha do ucha z wszystkimi zębami na wierzchu:D Mnie natomiast brakowało rundy honorowej:( W Polsce po każdych zawodach wszyscy zawodnicy obowiązkowo galopują dookoła parkuru w rytm marszu Radeckiego przy oklaskach publiczności. To moja najulubieńsza część każdych zawodów. Tutaj niestety każdy pędził do stajni.
Pochodziłam też chwilę po tymczasowej stajni i ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że każdy koń miał własny wiatrak!
A niektórzy przywieźli nieco więcej niż tylko żywego konia. Gdyby nie zapach, trudno byłoby poznać, że to stajnia – koń na biegunach, wiele flo (te kolorowe wstążki), etc.
Ale co najbardziej mnie zainteresowało to parking:P Wielu zawodników przyjechało z innych stanów, np. Indiany, Illinois i przyciągnęło ze sobą domy na kółkach czyli przyczepy i kampery. A że życie kempingowca nie jest mi obce, to z ciekawości pooglądałam amerykańskie „domy”. Jak wszystko w Ameryce, także przyczepy i kampery muszą być największe! Nasza mała przyczepa wypadłaby przy nich blado:( Ale my traktujemy przyczepę jako miejsce do spania, a nie spędzania wakacji, więc jest dla nas wystarczająca. No i to jedyne miejsce, gdzie śpię na łóżku piętrowym:)
A żeby tacie nie było przykro, kupiłam mu mały prezencik! Będzie w sam raz na Dzień Ojca! Kowbojskie siodło:P
Za wszelkie błędy merytoryczne i nieprofesjonalne słownictwo z góry przepraszam:(
barbaratoja – U mnie trzy sztuki, ale ja załapię się tylko na dwie.
damar5 – No nie myślałam, że ktoś będzie za mną tęsknić:) A Ty jesteś mój ulubiony podmilanek:P
renataa25 – Cieszę się, że moje prace inspirują:) A Twoja poducha jest cudna!
alexl – Ja też już wreszcie wiem co kupować do jedzonka. Choć dla wielu Amerykanów prawdziwe jedzonko to to z torebki lub na tacce:P
paga-tek – Oj, ja też mam wstręt do tutejszych kiełbas, dlatego czekam już na kabanosy:) Jeśli oczywiście rodzinka ich nie wyżre do mojego przyjazdu:P Z mięsa kupuję tylko piersi kurczaka, bo też moje umiejętności kulinarne są ograniczone. A do chleba już się przyzwyczaiłam:( Przynajmniej jedno mają dobre amerykańskie chleby - czy świeże czy stare, smakują tak samo:P Raz na rok kupuję chałkę, bo bardzo droga, ale to i tak nie to co w domu. A najbardziej mnie śmieszy jak patrzę na czarny zwykły chleb, który się tu nazywa pumpernikiel! Amerykanie bardzo by się zdziwili widząc te nasze podeszwy (jak moja mama nazywa pumpernikiel:)
magda.madziula – Nad brzegiem morza nie będę mieć dostępu ani do internetu, ani do telewizji, ani do radia polskiego (poza późną nocą). I o to właśnie chodzi! Komórki wyłączamy, w ciągu dnia słuchamy greckiego radia i żyjemy w radosnej niewiedzy, co się dzieje na świecie. Jak jest dobry odbiór to koło północy słuchamy polskiego radia, ale nie zawsze się udaje. Wakacje to czas kiedy trzeba się oderwać od codzienności i my tak właśnie robimy:) Dlatego niestety, a może stety, nie będę nic pisać na blogu. Ale nie martw się, wrócę w połowie lipca! A poza tym tyle fajnych blogów w internecie, że pewnie nie zoreintujesz się, że mnie nie ma:)
m-ka – Oj, pamiętam czasy studenckie:) Zawsze tego stypendium było za mało:P Tutaj rzeczy są tańsze w stosunku do zarobków, więc korzystam:) Ale nie myślcie, że przepuszczam całą wypłatę! Zawsze wydaję kasę z umiarem, bo oszczędzam na własne M:)