wtorek, 28 września 2010

Ślązaczka w Warszawie!

Oj, ile czasu już minęło od mojego pobytu w stolicy! Tydzień temu dopiero dotarłam do domu, tego w Stanach. Dlaczego czas tak szybko mija? Dopiero byłam w domu domu (tutaj wszyscy jak jadą do domu rodzinnego to mówią „home home”), ściskałam się z rodzinką, paplaczki nam się nie zamykały i nie umieliśmy się nacieszyć sobą, a teraz jestem sama i nie wiem, kiedy się znowu zobaczymy:(


Ale koniec smuciarstwa! Powtórzę za moją mamą: dobrze, że czas tak szybko mija, bo to znaczy, że szybciej się zobaczymy!


A teraz obiecana relacja ze stolicy! Relacja turystyczna, bo ta zakupowa będzie następnym razem:)


W Warszawie byłam od środowego popołudnia (8 września) do piątkowego popołudnia (17 września) czyli plus minus 9 dni:P Większość czasu czyli 8 dni spędziłam w labie, bo po to przecież przyjechałam. Dużo się nauczyłam, teraz już wiem co mam robić, a do wprawy będę dochodzić tutaj, w naszym labie. Powiem tylko jedno, w Polsce pracuje się trochę inaczej niż na moim obecnym uniwersytecie. W szczegóły nie będę wchodzić, ale stwierdzam, że tutejszy rytm pracy bardziej mi odpowiada, choć własciwie samodzielnie pracuję i nie mam zbyt wielkiej pomocy szefa, to chyba własnie dzięki temu więcej się nauczyłam! I żeby mi się kiedyś dobrze pracowało w Polsce, bo jak wiecie zamierzam wrócić, muszę zostać szefem! Bo chyba już nie chcę się przestawiać na inny rytm pracy:P


Te z Was, które znają pracę w labie, wiedzą, że nic nie można sobie zaplanować. I tak nigdy nie wiedziałam, ile czasu spędzę w labie, ani czy coś z tego wyjdzie czy nie, zwłaszcza, że robiłam zupełnie nowe dla siebie rzeczy. I tak właśnie nie wiedziałam, o której skończę danego dnia i czy będę miała czas na wyjście na miasto albo przynajmniej w najbliższe okolice, zanim sklepy zamkną. Kilka razy wracałam już po zamknięciu, ale udało mi się też wyskoczyć gdzieś dalej, jak akurat nie wychodziło i musiałam zaczynać od nowa:( Tak samo było w sobotę, kiedy to nastawiłam się na całodzienną nasiadówę w labie, a jednak elektrody się zbuntowały i nie było co z nimi robić, więc miałam pół soboty wolnej plus całą niedzielę! I wtedy właśnie sporo pochodziłam po Warszawie! W Michigan pogoda była jeszcze letnia, a w Polsce już jesień nastała i musiałam pierwszy raz wskoczyć w półbuty. Po kilku godzinach łażenia skończyło się na blazach na obu stopach, ale to mnie nie powstrzymało! Była to moja druga wizyta w życiu w stolicy. Podczas pierwszej, ponad 2 lata temu, byłam tu z tatą, w związku z egzaminami GRE, więc czasu też było mało. Ale wtedy trochę sobie pozwiedzaliśmy, m.i . Łazienki, Powązki, Stare Miasto, nawet dotarliśmy przez przypadek do Wilanowa:) Tata był w czasie studiów przez miesiąc w Warszawie i sama się dziwiłam jak wiele pamietał, prawie nie potrzebowaliśmy mapy! Tym razem jednak nie ruszałam się bez mapki! Miałam zaznaczone na niej to, co najważniejsze, czyli sklepy robótkowe! Ale o tym nastepnym razem. Dziś będzie o włóczykijstwie. Bo tak właśnie najbardziej lubię odkrywać nowe dla mnie miejsca! Bardzo się cieszę, że już w Stanach wydrukowałam sobie mapkę, bo inaczej bym zginęła! A dlaczego? Cóź, może miałam pecha, ale jak pytałam się ludzi wokół o wskazówki jak gdzieś dojechać, to nagle okazywało się, że nikt nie jest z Warszawy i że wie tylko w jaki tramwaj lub autobus wsiąść, żeby dojechać  w swoje miejsce, a nie wie nawet jak dojechać do centrum czy na dworzec centralny. Nawet kierowca autobusu 10 minut myślał jak odpowiedzieć na moje pytanie i jeszcze dwa razy zmieniał zmianę odnośnie mojej dalszej trasy. Na koniec już nikogo się nie pytałam, bo wiedziałam co usłyszę i trzymałam się tylko mojej mapki, rozkladów jazdy i zdrowego rozsądku! I najlepiej na tym wyszłam! Jadąc do Polski bardzo byłam spragniona drożdzówek i pieczywa! I tu niestety też się nieco rozczarowałam:( Skusiłam się na kilka różnych drożdzówek, bułek a nawet na kartofla (bajaderkę) i niestety wszystko było ułowate i niedobre. A kupowałam w różnych miejscach. Dopiero niedobra wg mojej mamy drożdżówka z serem z naszego spożywczego była przepyszna! I to na drugi dzień, bo już nie miałam na nią miejsca w piątek wieczorem jak dojechałam do domu:P Bo mama na specjalne moje życzenie upiekła ciasto drożdżowe z powidłami śliwkowymi i kruszonką! Niebo w gębie – jak mówiła moja babcia!


Było jeszcze kilka rozczarowań sklepowych, ale o tym później:P Wiem, że się powtarzam:P


Ale nie wszystko było takie do bani! No może oprócz pogody. Pierwszego dnia zaraz pognałam do Rossmanna po parasol, a buty też mi przemokły, więc cieszyłam się, że mam dwie pary. Zimno było średnio, bo i tak cały czas w labie pracowałam w krótkim rękawku, ale w hotelu miałam zimno, bo nie grzali:( A dodatkowy grzejnik dopiero po kilku dniach się rozgrzał.


Warszawa to nie mój dom, bo dom jest na Śląsku, ale to zawsze moja ojczyzna, tutaj już czuję się bardziej u siebie niż w Michigan! I mam nadzieję, że jeszcze nieraz tu wrócę! Zatem szefie, pamiętaj – wyjazdy do Warszawy są dla mnie niezbędne:P


No to teraz czas na kilka zdjęć! Oto Warszawa moimi oczami!


Przed Muzeum Techniki spotkałam taką oto syrenkę!


DSC03318


A na Starym Mieście tą prawdziwą:)


DSC03319


Na placu Nowego Miasta załapałam się na ostatni jarmark w tym roku.


DSC03324


DSC03356


I dzięki temu przez dwa dni zajadałam się pysznymi pierogami! Mniam! Nie są uwiecznione na zdjęciu, ale rodzice przygotowali dla mnie jeszcze lepszy obiad! Barszcz czerwony z krokietami oraz na drugie - rolady giganty, modrą kapustę oraz kopytka! I tak przez dwa dni! Oj, do dziś ślinka mi cieknie:) Dana, wiem że powinny być kluski śląskie, ale ja wolę kopytka!


DSC03320


Gdzie to ja jeszcze doszłam? Pod Zamek królewski.


DSC03335


Skąd miałam widok na nowy stadion:) Mam nadzieję, że zdążą na czas z budową:P


DSC03337


Kilka razy przeszłam Krakowskie Przedmieście i miałam nawet wątpliwą “przyjemność” obejrzeć berety czatujące pod krzyżem. Bardzo się cieszę, że to już archiwalne zdjęcie!


DSC03344


Załapałam się jednak na kilka ślubów i wystawę zabytkowych samochodów! Można było też zajrzeć pod maskę:)


DSC03358


DSC03357


Pod Pałacem Kultury też byłam:)


DSC03350


Jak wracalam z brzuchem pełnym pierogów to sobie przypominałam jak robiłam tacie zdjęcie na tle Barbakanu:)


DSC03326


I jeszcze kilka innych zdjęć.


DSC03325


DSC03327


DSC03329


DSC03332


DSC03333


DSC03359


DSC03360


Nie pozwiedzałam żadnych miejsc wymienianych w przewodnikach, ale jestem bardzo zadowolona z tego, jak spędziłam ten krótki czas w Warszawie:) Mam nadzieję, że przy następnej wizycie nogi poniosą mnie w inne miejsca!


No i tak najlepsze z całego mojego krótkiego pobytu w Polsce były dwa dni w domu, w Katowicach!


A już w sobotę będę się włóczyć po innym wielkim mieście! Ruszam wtedy na Chicago!!!!!!! A Chocago znam lepiej niż Warszawę, bo byłam tam juz dwukrotnie:)


Na koniec małe pytanko. Czy ktoś kojarzy, do czego nawiązuje dzisiejszy tytuł notki? Mnie ta melodia od kilku dni chodzi po głowie:)


kinia_1979 – Ja się nie poddaję i codziennie jak echo powtarzam w labie „cześć” jak wchodzę do naszego pokoju:) Może kiedyś się zdziwię? Co natomiast na plus mnie zdziwiło w Polsce, to że wszyscy, z którymi choć przez chwilę rozmawiałam w budynku, mówili mi cześć przy następnym spotkaniu. Nawet nie wiedziałam jak bardzo mi tego brakowało!


damar5 – No widzisz, tu studenci różne błędy popełniają w labie i nawet moi znajomi doktoranci, niektórzy to Amerykanie, dziwią się czasem jak im opowiadam:P A przypomniała mi się jeszcze jedna studentka, z Chin, co to odkręciła biuretę i patrzyła jak się zasada leje na stół!!!!!!!!!!! Ostro na nią nakrzyczałam! Ale niech się lepiej mnie boją niż robią bzdury, które mogą się dla nich źle skończyć:( Dla mnie zawsze najważniejsze jest ich bezpieczeństwo, nie muszą mnie lubić, byle tylko nie uszkodzili się, a o to w labie chemicznym łatwo!


domisia20 – Dziękuję za pozdrowienia! Co do dworców, Katowice to mój dom, Gliwice to wiele miłych wspomnień ze studiów, więc nawet te godziny spędzone na dworcach, kiedy pociąg się spóźniał, nie dają mi pamietać źle tych miejsc. Wiem, że są brzydkie, ale ja mam dobre wspomnienia z nimi związane. W Zabrzu dworzec też brzydki i w czasie deszczów zalany, że nie da się suchą nogą przejść z peronu do budynku dworca, ale i tak chętnie bym tam dziś wysiadła, żeby sie przejść po mieście:) Najgorszy dworzec jaki pamiętam to był w Świętochłowicach. Jak zaczynałam studia to była wielka dziura w dachu. Później na szczęście go rozebrali, bo był niebiezpieczny. Zresztą mój kolega z roku,który tam mieszkał, często jeździł do Chorzowa Batorego, bo tam było bezpieczniej (zarówno „budynkowo” jak i „ludziowo”). A Sosnowiec, to zagranica, więc nie musi mi się podobać:P


isana_haft – Eee, mnie to wszystko usypia – pociąg, samochód, autobus, tramwaj, prom. Tylko z samolotami mam problem, jak nie jestem wykończona, to nie zasnę:(

1 komentarz:

  1. damar5
    2010/09/28 09:22:45
    Ale wspaniala relacja ,poczulam sie jakbym tam z Toba lazila i sie wloczyla.Z tych wszystkich zdjec pamietam tylko Zamek Krolewski :( czyli malo pamietam i trzeba byloby to nadrobic .Bardzo ciekawa ta "nowa" Syrenka ,calkiem sympatyczne dziwadlo :)
    Ja bardzo lubie kopytka i wcale mi nie przeszkadza jak sa dodatkiem do rolad ,za ktorymi wcale nie przepadam mimo slaskiego pochodzenia hihihi Ja wogole malo za miesem przepadam,kielbasy takie typowej do grzania tez nie ,tylko takie na kanapki.Ale slaski zur i wodzionka to uwielbiam :) :)
    Juz zacieram rece na relacje z Chichacho ,bedzie pieknie :)
    Poz.Dana


    barbaratoja
    2010/09/28 10:44:10
    Jak zabawa to tylko w Warszawie ... nie zawsze się z tym zgadzam, ale Twoja była cudowna;-)


    kinia_1979
    2010/09/28 14:46:03
    I może właśnie to jest fajne, ze nie "obiekty przewodnikowe".
    Przecież tyle jest urokliwych miejsc o których nigdzie nie chcą wspomnieć.
    Pamiętam swego czasu, jak wszyscy szerokim łukiem omijali Kazimierz, a to taka piękna część Krakowa. Na szczęście ktoś to wreszcie zauważył ;)
    Czekam na relacje zakupowe ;) ciekawa jestem czy mnie zaskoczysz, czy jednak będzie ta nasza polska rzeczywistość robótkowa ;)


    isana_haft
    2010/09/28 18:53:49
    W Warszawie nie byłam, na Śląsku też nie, dlatego z miłą chęcią czytam twoje opisy i oglądam zdjęcia. Zwłaszcza, kiedy za oknem taka wstrętna pogoda... :)


    morsia
    2010/10/02 23:26:52
    Dobrze znów móc u Ciebie coś nowego podczytywać. :) Ty pojechałaś do siebie, a ja zlądowałam w Warszawie i jutro będę się włóczyć podobnie jak Ty, bo od poniedziałku już praca.
    Fotorelacja super, ja też lubię zwracać uwagę na takie szczegóły. :) A najbardziej najbardziej to lubię wsiąść w tramwaj czy autobus i jechać tam, gdzie jeszcze nie byłam, wysiąść i "się zgubić", połazić po jakimś miejscu, którego kompletnie nie znam i je "odkryć". Spędzałam tak mnóstwo czasu będąc na pierwszym roku studiów w Poznaniu, potem mi przeszło (jak już nie było co odkrywać, hehe), a teraz mam ochotę na podobne wariactwo. ;)

    OdpowiedzUsuń